Eugenia, „Nana”, jak sama siebie nazywała, teraz własnie nim
sie zajmuje... Eugenia zachowuje sie tak, jakby jego narodziny były co najmniej tak wa¿ne, jak Drugie Nadejscie Chrystusa. A mo¿e nawet Pierwsze. Wychodzac z pokoju, usłyszała głosy dobiegajace z dołu, postanowiła jednak skorzystac z faktu, ¿e jest ciagle sama, i 119 rozejrzec sie po domu - poczuc ducha tego miejsca. Nie była pewna, czy to paranoja, czy instynkt samozachowawczy, ale chciała dowiedziec sie jak najwiecej o sobie i swojej rodzinie, nie tylko zadajac pytania i otrzymujac w odpowiedzi tylko półprawdy, sformułowane tak, ¿eby jej przypadkiem nie zdenerwowac. Bedzie musiała to zmienic, jak najpredzej. Teraz jest w domu, gotowa zmierzyc sie z własnym ¿yciem. I tak bardzo chce ju¿ zostawic przeszłosc za soba. Ale nie mo¿e tego zrobic, jeszcze nie. Ciagle tyle musi sobie przypomniec, no i jest jeszcze policja... Poczuła, ¿e znowu ogarnia ja przygnebienie, ale zdołała odsunac te niepokojace mysli. Ma tyle do zrobienia. Bedzie musiała zadzwonic do córki Pameli i jej byłego me¿a, wyrazic swój smutek i ¿al z powodu jej smierci. I to szybko. Nie zwa¿ajac na policje. Ani na adwokatów. Ani to cholerne towarzystwo ubezpieczeniowe, o którym wspominał Alex. Przeszła przez salon z kominkiem i weranda i podeszła do drzwi pokoju Aleksa. Nacisneła klamke i stwierdziła, ¿e nie zostały zamkniete na klucz. Niewiele myslac, weszła do srodka. W pokoju panował idealny porzadek, jakby jego własciciel oczekiwał wojskowej inspekcji. Wielkie łó¿ko, komoda, niewielka kanapka i szafka skrywajaca telewizor i zestaw stereo. Z okna widac było ogród i migoczace w oddali swiatła San Francisco. Marla przeszła przez garderobe pełna równiutko powieszonych garniturów i ubran sportowych i znalazła sie w niewielkiej siłowni pełnej przyrzadów do cwiczen, utrzymujacych jej me¿a w dobrej formie. Przejechała palcem po kierownicy roweru rehabilitacyjnego, obejrzała ławeczke do podnoszenia cie¿arów i bie¿nie, zastanawiajac sie, czy sama korzystała kiedys z tych urzadzen. Była dosc sprawna i szczupła, ale jakos nie mogła uwierzyc, ¿e spedzała w tym pokoju długie godziny, wyciskajac z siebie ostatnie poty. Cos jej mówiło, ¿e czesciej 120 cwiczyła na powietrzu... pływała, biegała, grała w tenisa, jezdziła konno... kto wie, mo¿e nawet wiosłowała. Pchneła kolejne drzwi i weszła do gabinetu. Sciany pokrywała ciemna boazeria wykonczona mosie¿nymi elementami. Stały tu ciemnozielone, skórzane fotele i palmy w wielkich donicach. Tutaj okna zostały umieszczone bardzo wysoko, siegały sufitu, ale choc wpadało przez nie sporo swiatła, niewiele mo¿na było przez nie zobaczyc. To było zapewne sanktuarium jej me¿a. W powietrzu unosił sie lekki zapach tytoniu i wody po goleniu, a na scianach wisiały olejne obrazy przedstawiajace wyscigi konne. Konie... W ułamku sekundy Marla nagle zobaczyła, jak pedzi na koniu przez otwarte pola. z włosami rozwianymi przez wiatr. Ju¿ niemal brak jej tchu, na twarzy czuje ostre