zaciśnięte w pięści.
- Wiem. - Odwróciła się tyłem i podeszła do okna. - Czy tego właśnie zawsze się obawiałaś? - Nigdy przedtem o tym nie myślałam. I rzeczywiście, nigdy nie przyszło jej to do głowy. Nie tylko dlatego, że było to zbyt odrażające, zbyt straszne, ale ponieważ wiedziała instynktownie (a przynajmniej tak się jej zdawało), że bez względu na to, co Christopher robił i może jeszcze zrobić z nią, nigdy nie skrzywdziłby dziecka. - Nie wiedziałaś, że nigdy, przenigdy nie tknąłbym nawet włoska na głowie żadnego z nich? Lizzie obróciła się, by spojrzeć mu w twarz. - Gdyby na początku naszej znajomości ktoś mi powiedział, że mógłbyś mnie skrzywdzić fizycznie... - Nigdy tego nie zrobiłem - przerwał jej z oburzeniem. - Nie umyślnie. - Regularnie sprawiasz mi ból. - Mówiła zupełnie spo-kojnie, sama się dziwiąc, jak potrafiła zachować zimną krew w takiej chwili. - Więc dlaczego wciąż ze mną jesteś? - spytał nieco ciszej. - Wiesz dlaczego. - Myślałem... - Urwał i opadł ciężko na sofę. - Co myślałeś? - Czasem sprawiasz wrażenie, nie tylko na innych, na mnie także... że wciąż mnie kochasz. Nie tylko jako ojca naszych dzieci. Lizzie zaczęło się robić niedobrze. - Proszę cię, nie udawaj, że nie wiesz, jak się czuję, kiedy mi to robisz. - Ale tu nie o to chodzi, prawda? - Podniósł na nią wzrok. - A nawet jeżeli, to nie możesz zaprzeczyć, że od bardzo długiego czasu zachowuję się bardzo powściągliwie, wiedząc, jak bardzo denerwujesz się tą trasą. Lizzie też usiadła, ale na fotelu. - Także tutaj - ciągnął. - Pewnie byłaś przekonana, że dorwę cię w czasie tej podróży, a przecież nie dotknąłem cię nawet palcem, prawda? - No nie. - Jeszcze nie. - To dlatego, że cię szanuję, Lizzie. Szanuję twoją pracę, to, kim jesteś. Przyjąłem do wiadomości, że straciłem prawo do takiego samego traktowania z twojej strony, naprawdę to wiem, ale może okazałabyś mi choć trochę wiary? - Ależ ja wierzę. Wierzę w tę pozostałą część ciebie. - Nie. Najwyraźniej nie wierzysz, bo inaczej nigdy byś nie zachowała się tak jak tam, przy basenie. - Przesadziłam. Bardzo mi przykro. - Prawie mnie oskarżyłaś o... - Kolory wróciły mu na twarz, pogłębione narastającym oburzeniem. - Nawet nie mogę tego wypowiedzieć! - To nie było oskarżenie, tylko... myśl. Zobaczyłam, że wycierasz Sophie, łaskoczesz ją, naszą śliczną