zadr¿ała, przymkneła oczy i wygieła sie w łuk, chcac poczuc
go w sobie. Nick z jekiem wszedł w nia głebiej. Marli zabrakło tchu w piersiach. Miała wra¿enie, ¿e zaraz umrze. Zacisneła palce na jego ramionach. Teraz ich ciała poruszały sie zgodnie, w rytmie coraz silniejszych, coraz głebszych, coraz bardziej dzikich pchniec. Marla przylgneła do Nicka całym ciałem, prawie nie oddychajac. Zamkneła oczy, w oknie zajasniało pierwsze swiatło dnia, ozłacajac delikatnie sprzety w pokoju. Nick przyciskał ja mocno do siebie, oddychajac szybko i płytko. Marla, obejmujac go kurczowo ramionami, unosiła sie rytmicznie na spotkanie z jego ciałem, za ka¿dym razem oddajac mu cała siebie. Szybciej. Mocniej. Jeszcze mocniej. Zamkneła oczy i poddała sie wszechogarniajacemu, spazmatycznemu odczuciu rozkoszy. Nick jeknał chrapliwie na ułamek sekundy przed nia. - Marla... och, kochanie... tak... Swiat zawirował jej przed oczami. Nick odrzucił głowe do tyłu, obejmujac Marle z taka siła, jakby nigdy nie miał zamiaru wypuscic jej z ramion, napre¿ony jak struna, wibrujac ta sama nuta. Ukrył twarz w zagłebieniu jej szyi. - Wiedziałem - powiedział, dyszac cie¿ko, wsuwajac dłonie w jej włosy i unoszac głowe, ¿eby spojrzec jej w twarz. - Wiedziałem, ¿e z toba własnie tak bedzie. 413 - Tak jak kiedys? - spytała, choc wcale nie miała pewnosci, ¿e byli ju¿ kiedys kochankami, ¿e ona naprawde jest Marla Amhurst Cahill. - Nie, nie tak jak kiedys. - Nick uniósł sie na łokciach i spojrzał na nia błekitnymi, przenikliwymi oczyma. -Lepiej. Znacznie lepiej. - Zało¿e sie, ¿e mówisz to wszystkim - za¿artowała, choc bardzo chciała mu wierzyc. - Tylko jednej - odparł ze smiechem. - Bujasz. - Nigdy. - Spowa¿niał i pocałował ja w usta. Podniósł sie, poklepał ja lekko po pupie i rozejrzał sie po pokoju. - Chciałbym tu le¿ec z toba cały dzien, ale lepiej sie pozbierajmy, zanim wszyscy wstana. Marla jekneła z ¿alem, ale wiedziała, ¿e Nick ma racje. I tak wiele ryzykowali. I nie mieli czasu do stracenia. - Mam ci du¿o do powiedzenia - powiedziała, zagryzajac wargi. -Bardzo du¿o... - Ja tobie te¿. Chodz. - Stary sie zawinał - powiedział, stojac w swojej ulubionej budce telefonicznej u stóp wzgórza, na którym ten bogaty duren miał swój dom. Mgła rzedła, swieciło słonce. W kafejce po drugiej stronie ulicy podnoszono rolety. - Co? Skad wiesz? W głosie tego drania wyraznie pobrzmiewała nutka strachu. Bardzo dobrze. - Pomogłem mu troche. Ju¿ mnie znudziło czekanie. - Cholera, mówiłem ci, ¿ebys nic nie robił. - Powiedziałes, ¿e musimy zaczekac, a¿ stary sie zawinie. No to własnie kopnał w kalendarz.