Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/g4.swidnica.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra8/ftp/g4.swidnica.pl/paka.php on line 5
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

  • Matylda

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI

05 July 2022 by Matylda

W ostatnim dniu życia Lily zmieniła testament. Jak na ironię, River Road House zapisała Glorii, zaś resztę majątku pozostawiła Santosowi. Dla niego był to cios - nie dlatego, by uważał, że zasłużył sobie na ten dom. On ten dom kochał. Myślał o nim jak o swoim domu. Wpatrywał się ze zdumieniem w adwokata, choć wiedział, że dobrze usłyszał. Mimo to nie wierzył własnym uszom. River Road House należy teraz do Glorii. Nie będzie już mógł tam przyjeżdżać w poszukiwaniu spokoju. Popatrzył na Glorię. Była zaskoczona nie mniej niż on. W pewnym sensie nawet przytłoczona nieoczekiwaną schedą. Poczuła na sobie jego wzrok, podniosła głowę i posłała mu przepraszające spojrzenie. Nie potrzebował jej współczucia. Już i tak się przed nią odsłonił w dniu pogrzebu, kiedy poszli razem do łóżka. Od tamtego czasu pragnął jej jeszcze bardziej. Pragnął beznadziejnie i nic nie mógł z tym zrobić. Gloria St. Germain była poza jego zasięgiem. Dwadzieścia minut później opuścili elegancką kancelarię adwokacką w centrum miasta i ruszyli do wind. - Gratuluję - mruknął Santos. - Dziękuję. - Gloria splotła palce nerwowym gestem. - Nie spodziewałam się tego. Ty chyba też. Przykro mi. - Nie ma o czym mówić. - Wsiedli do kabiny, Santos nacisnął guzik parteru. - I tak nie wiedziałbym, co zrobić z takim spadkiem. - Mógłbyś sprzedać dom. - Nie, tego na pewno bym nie zrobił. Ale też nie stać by mnie było na utrzymanie takiej rezydencji. Z pensji gliniarza? Lepiej się stało, że przypadł tobie. Dotknęła jego rękawa i zaraz, zmieszana, cofnęła rękę. - Wiem, jak bardzo był ci drogi. Wiem, że... chciałeś go dostać. - Skąd wiesz? Czyżbyś czytała w ludzkich myślach? - Nie muszę. - Odwróciła na moment oczy. - Tego dnia, kiedy zawiozłeś mnie na River Road, widziałam to w twojej twarzy. Widziałam też, z jaką miną wysłuchałeś dzisiaj testamentu. Za dużo widziała. O wiele za dużo. Jak zawsze. Z trudem przełknął ślinę. Wzruszył ramionami, udając obojętność. - Ty lepiej zadbasz o ten dom, więc wszystko w porządku. Winda zatrzymała się na parterze. Przeszli przez wyłożony zielonym marmurem hol i stanęli na chodniku przed wejściem. - Coś mnie jednak w tym zastanawia... - odezwała się Gloria, bardziej do siebie niż do Santosa. - O co chodzi? - Wiele lat temu moja matka spłaciła długi hotelu z jakichś rodzinnych zasobów. Wtedy nic nie wiedziałam o zadłużeniu. Dowiedziałam się dopiero, kiedy zaczęłam prowadzić St. Charles. Chodziło o dużą sumę. Nie poddawałam w wątpliwość wersji matki, w końcu pochodzę z zamożnej rodziny, ale... - Ale jedyną rodziną Hope była Lily. - Właśnie. - Pochyliła głowę w zamyśleniu. - Skąd zatem matka wzięła te pieniądze? Santos zmarszczył brwi. - Ile dokładnie wynosiła ta suma? - Mogę to sprawdzić. - Gloria zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie szczegóły. - Na pewno kilkaset tysięcy dolarów. Czterysta... Nie, raczej pięćset. Pięćset tysięcy dolarów. Suma, która pozwala całkiem wygodnie żyć z samych odsetek. - Kiedy to było? - zapytał. - Pamiętasz? - Dziesięć, prawie jedenaście lat temu. Tego roku, kiedy... - Zarumieniła się i odwróciła głowę. - Tego roku, kiedy zginął ojciec. A więc w 1984. Poznał wtedy Glorię. Dowiedział się, że Lily była matką Hope. Tego też roku Lily ni stąd, ni zowąd zaczęła mieć kłopoty finansowe. Zmarszczył czoło. Aż do końca sama zajmowała się swoimi finansami. Nie zadawał jej żadnych pytań, nie próbował wnikać, ile ma na koncie. To były jej sprawy. A jednak dziwne mu się zdawało, że aż do tamtego roku Lily sprawiała wrażenie więcej niż zamożnej. Nie martwiła się o budżet i pozwalała sobie na wszelkie zachcianki. I oto raptem, właśnie w osiemdziesiątym czwartym, wszystko uległo radykalnej zmianie. Zauważył to kilka miesięcy po zerwaniu z Glorią. Lily zaczęła obliczać starannie swoje wydatki, przestała przekazywać pieniądze na cele dobroczynne, zrezygnowała z luksusów, jak jadanie poza domem czy najlepsza kosmetyczka w mieście. Powoli zaczynał rozumieć. Lily kosztem własnego dostatku wspomogła córkę. Przecież on sam dostarczał tajemnicze przesyłki Hope St. Germaine. Po zdradzie Glorii zapomniał o wszystkim, ale też był niemal pewien, że przekazywał wówczas pieniądze. Jeżeli tak, to w jaki sposób rewanżowała się Hope? Czym? Kartką z podziękowaniem? A może czymś więcej? - Co ci jest, Santos? Dziwnie wyglądasz? Ocknął się z zadumy, rzucił Glorii krótkie spojrzenie i pokręcił głową. - Zamyśliłem się. - Zmusił się do obojętnego uśmiechu. - To był bardzo długi poranek. Pchnął jedno skrzydło szklanych drzwi i przepuścił ją przed sobą. Zaczęło mżyć. Santos podniósł kołnierz marynarki. - Gdzie zaparkowałaś? - Za skrzyżowaniem. - Ja tutaj. Podwieźć cię? Po chwili wahania pokręciła głową. - Dzięki, to niedaleko. - Skoro tak, pożegnam cię. - Oczywiście. Odwrócił się jeszcze, słysząc, że go woła. - Jak myślisz - spytała - skąd moja matka miała pieniądze? Uśmiechnął się w duchu. Właśnie zamierzał to wyjaśnić. Wzruszył ramionami, nie dając poznać, o czym myśli. - Nie mam pojęcia, Glorio. Dlaczego nie zapytasz jej wprost? ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY Hope przypatrywała się Santosowi z narastającą odrazą. Lustrowała go z zimnym uśmieszkiem, nie próbując nawet ukrywać uczuć, jakie do niego żywi. - Czym mogę służyć, detektywie? - zapytała. - Rozumiem, że jest pan tutaj służbowo?

Posted in: Bez kategorii Tagged: granatowa sukienka jakie dodatki, kok z grzywki, szpic pomeranian hodowla,

Najczęściej czytane:

coś takiego?

- Dla pieniędzy. - Chodziło tylko o pieniądze. - Podstępna kurwa! - prawa dłoń Davida zacisnęła się w pięść. - Wyznaczyliśmy nagrodę! Oddałbym jej wszystko, co miałem, żeby ... [Read more...]

okaleczone ciała? Tylko Susanna Kosper. Musiał ostrzec Millę.

* ** Była połowa października, a Diaz wciąż nie dawał znaku życia. ... [Read more...]

pieniędzy. Pracował w tartaku na pełnym etacie i studiował, i nie miał nawet czasu na sen. Na razie mieszkanie z matką było mu na rękę, ale wiedział, że jak tylko skończy szkołę w Portland, na zawsze pożegna się z pracą w tartaku i wyjedzie do miasta. Chyba, że tu, w Prosperity, znajdzie szybki sposób na zbicie kasy. Prosperity. Powodzenie. Co za nazwa dla miasta. Głupi żart. Może Buchananom, Alonzom, Bakerom i Caldwellom powodzi się znakomicie, ale do pozostałych mieszkańców pasowałaby raczej nazwa: Bieda albo Poddani Buchanana. Albo jakaś podobna. Brig nie wyprowadził się ze starego baraku, bo Chase rzadko bywał w domu, a ktoś musiał pilnować obejścia. Matka wierzyła, że ma nadprzyrodzoną moc i nie była lubiana w okolicy. Kilka grup kościelnych otwarcie wystąpiło przeciwko niej, twierdząc, że ma konszachty z diabłem. Pastor Spears zjawił się kilka razy, żeby nawrócić Sunny ze złej drogi i nakłonić ją, żeby zaczęła przychodzić regularnie na nabożeństwa niedzielne. Brig uważał go za skończonego hipokrytę i był przekonany, że facet jest przebiegły jak lis. W Prosperity było kilku kaznodziei, ale Spearsowi wiodło się najlepiej. Chase odsunął krzesło i wyjął następne piwo z lodówki. - Opowiedz mi o dziewczynach. Że są bogate i zepsute, to wiem. Opowiedz coś więcej o Angie. Brig wzruszył ramionami. Nie był głupi. Wiedział, że Angie się nim bawi. Że go kusi i prowokuje. Ale nie miał zamiaru się w to pakować. - Dalej, cały dzień gapiłem się na paskudne gęby Floyda Jonesa, Johna Andersena i Howarda Springera. Z przyjemnością bym sobie popatrzył na Angie Buchanan. Nie mogę wytrzymać na samą myśl o niej. - Dlaczego? - spytał Brig, jakby jego nie podniecał widok Angie leżącej prawie nago przy basenie i smarującej się oliwką do opalania. - Dlatego, że jest niezła, czy dlatego, że ma kasę? Chase oparł się na krześle. - Z obu powodów. Oba mnie podniecają. Bardzo. Niesamowicie mnie podniecają. - Będziesz się musiał ustawić w kolejce. Już za nią lata kilku chłopaków z wywieszonymi do ziemi jęzorami. Są tak napaleni, że ledwie mogą oddychać. - Ty też? - Skąd. Chase zmrużył oczy. Umiał przejrzeć Briga. - Twierdzisz, że nic nie chcesz od Angie Buchanan? - Twierdzę, że jest z nią za dużo kłopotów. Chase zastanowił się przez chwilę, napił się piwa i obrócił w dłoniach brązową butelkę. - Chociaż raz chciałbym zobaczyć, jak to jest z nią być... A jak nie z nią, to z jej młodszą siostrą. Kiedy dorośnie, będzie... Brig opuścił nogi na podłogę. Krew się w nim wzburzyła. W mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie stołu, twarzą w twarz z bratem. - Nawet o tym nie myśl. To jeszcze dziecko. Chase wyszczerzył zęby w uśmiechu. W jego oczach pojawiły się iskry. - Chyba mi nie powiesz, że masz coś do tej łobuziary? - Zachichotał. - Niech mnie diabli. Lepiej uważaj. Już ci mówiłem, że jest nieopierzona. Brig złapał brata za koszulę. Strącił łokciem butelkę z piwem. Piana rozbryznęła się po podłodze. Brig nie zwrócił na to uwagi. - Dlatego nie wchodzi w grę. Rozumiesz? - Ale ty byś ją chciał, co? Boże, nie mogę uwierzyć. Jest całkiem ładna, ale prawie nie ma cycków. - Zostaw ją w spokoju! - Weź ją sobie. Wolę starszą. - Od niej też się trzymaj z daleka. - Brig puścił Chase’a i wyprostował się. Wziął szmatę, starł piwo z podłogi i wrzucił butelkę do kartonu na wpół wypełnionego odpadkami. - Nie chcę żadnych kłopotów ze starym Buchananem ani z jego córkami. 4 Angie opalała się na leżaku, nie zwracając uwagi na upał. Smarowała oliwką ramiona, brzuch i nogi, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Przy Brigu. Miała mało czasu. Caldwellowie, jak co roku, urządzali w ogrodzie przyjęcie na zakończenie lata. Zapraszano na nie nie tylko współpracowników Sędziego z całego okręgu Clackamas. Na liście gości znajdowały się też ważne osobistości z Portland - przedstawiciele władzy i wszyscy, którzy coś znaczą w Prosperity. Było to wydarzenie roku, na równi ze świątecznym przyjęciem u Buchananów. Angie odrzuciła zaproszenia od kilku chłopaków, także Bobby’ego i Jeda, bo chciała iść z Brigiem. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jakie wywoła poruszenie, gdy wejdzie uwieszona na ramieniu Briga McKenziego. Ludzie będą plotkować, marszczyć brwi i wzdychać ze zgorszenia, zakrywając usta dłońmi. Wiele kobiet będzie jej zazdrościło, choć nigdy by się do tego nie przyznały. Inne będą stały jak wryte. Niewątpliwie znajdzie się w centrum zainteresowania. Wszyscy będą myśleć, że spotyka się z Brigiem od kilku tygodni... Wystarczająco długo. Ale nie może tracić czasu. ...

28 Wytarła ręcznikiem nadmiar oliwki i wciągnęła szorty. Założyła przezroczystą białą bluzkę, nie zawracając sobie głowy zapinaniem guzików. Podwinęła rękawy. Wsunęła sandałki, rozpuściła włosy i zmierzwiła je. Hebanowe loki spadły jej na oczy i policzki i niczym kaskada spłynęły do połowy pleców. Kończył jej się repertuar wymówek, którymi usprawiedliwiała to, że kręci się przy stajniach. Jeżeli zjawi się tam bez powodu, będzie to grubymi nićmi szyte. Nie mogła pokazać, że jest zrozpaczona. Chciała dać Brigowi do zrozumienia, że jest nim zainteresowana. Zagadnęła go już o lekcje jazdy konnej. Mogła go poprosić, żeby ją zabrał do miasta albo żeby sprawdził, co jej stuka w samochodzie, albo pojechał z nią na przejażdżkę konną... Nigdy nie musiała zadawać sobie tyle trudu, żeby zwrócić na siebie uwagę mężczyzny. Na ogół było na odwrót. Ale Brig był inny niż wszyscy mężczyźni z Prosperity. A nawet z Portland. Chociaż całe cztery lata spędziła w internacie katolickiej szkoły dla dziewcząt imienia świętej Teresy, miała wiele sposobności, żeby spotykać się z chłopcami od jezuitów i z uczniami Głównej Szkoły Katolickiej, jak też ze studentami z Uniwersytetu Stanowego w Portland, który znajdował się o kilka przecznic od murowanego internatu szkoły dla dziewcząt. Zatrzymała się przed drzwiami stajni, pociągnęła wargi szminką i weszła do środka. Zmarszczyła nos, bo śmierdziało moczem i łajnem. - Brig? - zawołała. - Brig? Jesteś tu? Usłyszała tylko ciche parskanie, rżenie i szelest kopyt w sianie. Kątem oka zobaczyła, że coś się porusza. Przestraszona odwróciła się i zobaczyła, że przy worku z owsem stoi Willie. Trzymał w rękach uprząż i wpatrywał się w nią zamglonymi niebieskimi oczami. - Jezu, Willie, śmiertelnie mnie przeraziłeś. Oblizał nerwowo wargi. - Przepraszam. - Wiesz, gdzie jest Brig? Zmarszczył brwi w skupieniu. Angie miała ochotę nim potrząsnąć. Czasami robił się głuchy jak pień. Jąkał się i nie chciał odpowiadać na pytania. Wyglądał na zażenowanego. A czasem sprawiał wrażenie sprytniejszego i bardziej rozgarniętego niż wielu parobków. Angie zastanawiała się, czy naprawdę jest głupi. Wyglądało na to, że wykorzystuje swoje upośledzenie, jak mu wygodnie. Ale to chyba niemożliwe. - Mac jest z krowami. - Nie obchodzi mnie Mac. Pytałam o Briga. Willie zagryzł wargi i odwrócił wzrok. Miał lekko kręcone ciemnobrązowe włosy, które były matowe i potargane. Jego oczy miały nieokreśloną barwę, między szarością i błękitem. - Brig pracuje. - To wiem. - Nie chce, żeby mu przeszkadzać. - Dobrze, Willie. - Angie westchnęła w duchu i przysunęła się o krok do chłopaka. - Muszę się z nim zobaczyć - powiedziała miękkim, przymilnym głosem. - Po co? Cholera, ten wielki kretyn był irytujący. Ale można się z niego chwilę ponatrząsać. Położyła ręce na biodrach, podkreślając szczupłą talię. Wypięła piersi. Willie żywo zareagował. Spojrzał na zagłębienie między piersiami dziewczyny, a potem skierował wzrok na krokwie, żeby się na nią nie gapić. Podeszła do niego powoli. - Daj spokój, Willie - wyszczebiotała. - Mam mało czasu. Więc gdzie jest Brig? - dotknęła rękawa jego brudnej koszuli. Williemu krew pulsowała w skroniach. Nagle w stajni zrobiło się ciasno i duszno. Chłopak spojrzał Angie głęboko w oczy. Przebiegł ją dreszcz strachu i oczekiwania, bo Willie nie starał się ukryć pożądania. Zastanawiała się, czy tym razem nie posunęła się za daleko. W końcu był mężczyzną. Sądząc po ciemnym zaroście, szerokich ramionach i kędzierzawych włosach wystających spod koszuli, był młodym, fizycznie silnym i zdrowym mężczyzną. - A co chcesz? - spytał chrapliwym szeptem, tak cichym, że serce Angie zaczęło łomotać. Chłopakowi świeciły się oczy. Odkaszlnęła i cofnęła się o krok, bojąc się, że jej uwodzicielskie zachowanie może wywołać zwierzęcą reakcję. Nagle dotarło do niej, że biedny, głupi Willie mógłby jej pomóc. Ale te myśli były niebezpieczne. - Po prostu muszę z nim porozmawiać. - To go znajdź. - Willie odsunął się od niej, oddychając nierówno. Zacisnął palce na uprzęży, którą miał naprawić. Wyszedł tak szybko, że prawie potknął się o grabie. Był przerażony nie mniej niż dziewczyna. - Cholera - mruknęła Angie, gdy poszedł. Pot wystąpił jej na czoło i trzęsły jej się ręce. Willie nie był tak niewinny, na jakiego wyglądał. Angie przypomniała sobie, jak Felicity zdjęła przy basenie koszulkę i pokazała Williemu piersi. Popatrzył sobie. Pewnie poszedł potem w krzaki, zamknął oczy, przypomni sobie białą skórę Felicity i jej wielkie cycki i się spuścił. A może myślał wtedy o niej? Nie mogła się pozbyć wrażenia, że niechcący rozbudziła coś, co może mieć poważne konsekwencje. Przez piętnaście minut zawzięcie chodziła po stajniach, ale w końcu jej się znudziło. Brig mógł być właściwie wszędzie. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 g4.swidnica.pl

WordPress Theme by ThemeTaste